Marie pomyślała, że chyba zaraz padnie. Sebastian, tak, on - ON SIĘ UŚMIECHNĄŁ! W ten sam cudowny, szczerze sposób, co wtedy, kiedy śmiali się razem w Wielkiej Sali. Dziewczynie jakoś tak od razu jeszcze bardziej się podobał. Miał naprawdę wspaniały uśmiech - szkoda, że pokazywał go tak rzadko. Jednak dzięki temu Nana czuła się wyjątkowo, ponieważ wiedziała, że ten uśmiech jest przeznaczony właśnie dla niej.
Gryfonka roześmiała się wesoło na jego słowa. Czasami bardzo lubiła tę jego pewność siebie. No, o ile dotyczyła takich sytuacji jak ta, a nie rzucaniem nią o ścianę lub podrywaniem jakiś głupich blond Ślizgonek. Wtedy to najchętniej sprzedałaby mu kopniaka z półobrotu. Nie żeby była zazdrosna, oczywiście.
Dziewczyna oddawała pocałunki Castellano. Oplotła mu szyję ramionami, uśmiechając się chytrze. Dała się przykleić do ściany (niczym glonojad o.o) - to chyba była już ich standardowa pozycja. Objęła go nogami w pasie i wplotła palce obydwóch dłoni w jego włosy. Zupełnie nie rozumiała tego całego mechanizmu, jaki tutaj funkcjonował. Czy potrafiłaby go nienawidzić? Teraz, po tym wszystkim...? Z jednej strony myślała, że nie, nigdy w życiu. A z drugiej czuła, że nie potrafiłaby go nie nienawidzić.
Głębokie to jest jak kałuża, doprawdy.
Marianne wpiła się w usta Sebastiana. Oh, jak ona go teraz pragnęła! Pewnie można by się zastanawiać, czy pragnęła j e g o czy też wspomnienia o jego bracie, jednak dziewczyna wolała w tej chwili nie myśleć. Przyniosłoby to pewnie niezbyt miłe rozważania i wszystko skończyłoby się jak zwykle.
Dziewczyna przesunęła dłoń w dół, na jego ramię. Powiodła dłonią po jego barku, później nieco w dół... Zatrzymała się na przedramieniu, gdy wyczuła tam coś dziwnego. Coś, co najwyraźniej wcześniej ukryte było zaklęciem.
Coś, co właśnie boleśnie przebiło się do jej świadomości.